sobota, 8 stycznia 2011

Kibice i wielki w Europie Lech - taki był rok 2010


Najciekawszy w historii finisz walki o mistrzostwo Polski, coraz bardziej wyrównana Ekstraklasa z wcale nie tak słabym poziomem (Lech robi furorę w LE, a w lidze jest 11.) i odmłodzona, perspektywiczna reprezentacja - rok 2010 dla polskiej piłki nie był stracony.

Kibice i Lech znakami jakości polskiej piłki

Można narzekać, że Ekstraklasa wciąż nie może się doczekać na sponsora, a kluby takie jak Ruch i Wisła stanowczo za wcześnie odpadły z kwalifikacji do Ligi Europejskiej, ale w polskiej piłce w mijającym roku zdecydowanie więcej było pozytywów. Dostarczyli ich kibice, którzy w sile ponad 83 tys. przyszli na osiem meczów 11. kolejki (Lech Poznań - Wisła Kraków 23 525, Legia Warszawa - Górnik Zabrze 19 239).

Sporą zaletą ligi jest to, że dzisiaj nikt nie wie, kto zostanie mistrzem, a w wyścigu po tytuł jest co najmniej sześć-siedem zespołów na czele z rewelacyjną Jagiellonią.
Dawno się nie zdarzyło, by tak dużo klubów w rodzimej lidze preferowało ofensywny styl gry i na dodatek przynosiło im to sporo korzyści. "Jaga" stawia na ofensywę i prowadzi w tabeli, lubująca się w długim rozgrywaniu piłki Wisła jest druga, stawiająca na widowiskowe stałe fragmenty Legia tuż za nią, dalej mamy pomysłowo grającą Koronę, a szóstą hołdującą systemowi 4-3-3, najczęściej atakującą Lechię.
Gry "na aferę" coraz mniej

Drwali stawiających na murowanie bramki, cięcie równo z trawą, próbujących uszczknąć coś po kontrze, a później byle wytrwać do ostatniego gwizdka, jest coraz mniej. Ktoś wskaże na Arkę, która momentami wygląda, jakby zebrała z portu co roślejszych dokerów. Ale trener Dariusz Pasieka ma przemyślaną strategię: za niewielkie środku zbudować solidny, twardo grający, niepękający przed nikim zespół. I wiecie co? Dysponujący o połowę mniejszym od Cracovii budżetem gdynianie są znacznie bliżsi utrzymania się w Ekstraklasie.

Najstarszy klub bez idoli, z chaotycznymi transferami

Sformułowanie "bardzo wyrównana liga" nie dotyczy tylko Cracovii, w której im więcej osób majstruje przy transferach, tym gorsze efekty. Na dodatek "Pasy" odprawiają piłkarzy, którzy identyfikowali się z klubem: Dariusza Pawlusińskiego i Marcina Cabaja. Ten pierwszy tylko dlatego, że klub nie chciał mu dać półtorarocznego kontraktu (upierał się przy rocznym). Zastanawiam się, kto ma być idolem dla młodych fanów "Pasów". Krzywicki, Klich, Ntibazonkiza? Bartosza Ślusarskiego już nie ma przy Kałuży, Radosława Matusiaka też za chwilę nie będzie.

"Plastik" to symboliczny, bo ostatni udany transfer Cracovii, dokonany jeszcze w erze Pawła Misiora - ówczesnego prezesa Cracovii. Został pozyskany z Bełchatowa za darmo i przyniósł Cracovii dużo korzyści. Co ciekawe, rok temu Pawlusiński wykrakał swój rozwód z klubem. Gdy udzielał wywiadu jako bohater Treningu Noworocznego 2010 r. powiedział:

- Dzisiaj odbieram gratulacje, jestem bohaterem, a za rok mnie tu już nie będzie - mówił Pawlusiński i tłumaczył, że nad strzelcami pierwszych bramek Noworocznym ciąży fatum. Kilku ostatnich rychło opuściło klub: Marcin Bojarski, Przemysław Kulig, Piotr Bania i Łukasz Szczoczarz. - Nie jestem zabobonny, ale mój kontrakt z Cracovią wygasa w grudniu 2010 roku. Najwyżej na przyszłoroczny Trening Noworoczny przyjdę w roli kibica - uśmiechał się Dariusz Pawlusiński.

Z dzisiejszej perspektywy widać, że błędem było odprawienie z ul. Kałuży trenera Oresta Lenczyka, przy którym "Pasy" wygrały chociażby dwumecz z Wisłą. - Nie chcę do przedostatniej kolejki trząść się to, czy spadniemy z ligi - uzasadnił rozwód z Wielkim Orestem profesor. Niedawno na forum jeden z kibiców skomentował to tak: "To w tym sezonie już od listopada mamy całkowitą jasność w tym temacie".

Wisła ma wreszcie sternika

Po drugiej stronie Błoń jeszcze niedawno było bardzo optymistycznie. Trenerskie metody Roberta Maaskanta podziałały zbawiennie na zespół, który wbrew mniejszemu od spodziewanego wsparcia Macieja Żurawskiego zaczął regularnie wygrywać, wspiął się na drugie miejsce i doszedł Jagiellonię na trzy "oczka". Sęk w tym, że przy Reymonta znowu lekko tąpnęło - klub pozbywa się bramkarza Mariusza Pawełka, a przede wszystkim braci Pawła i Piotra Brożków. Strata bliźniaków może być szczególnie odczuwalna. Obaj mieli sporo do powiedzenia w szatni, a bez "Brozia" siła rażenia Wisły będzie znacznie mniejsza.

Z moich informacji wynika, że "Biała Gwiazda" za Brożków nie wzięła ani cztery mln euro - jak podawały tureckie media, ani dwa mln euro - jak okazało się w czwartek, gdy prezes Trabzonsporu ogłosił, że Brożkowie są kupieni. Prawdziwą kwotą jest 2,8 mln euro, z czego dwa miliony do Krakowa trafią za napastnika Pawła, a 800 tys. euro za Piotra. W takim wypadku Wisła zrobiła dobry interes.

Paweł i Piotr - z małymi przerwami - w Krakowie są już od 11 lat i nie tylko Wisła, ale cała Ekstraklasa nie daje im "kopa" do rozwoju. Takim bodźcem może być za to wyjazd do szalejącego na rynku transferowym, a także w Super Lig Trabzonu. Pod skrzydłami Arkadiusza Głowackiego Brożkowie powinni się szybko zaaklimatyzować, a poza tym we dwójkę będzie im raźniej. Tym razem nikt ich nie rozdziela, jak to się działo przy wypożyczeniach do GKS-u Katowice (Paweł), czy Górnika Zabrze (Piotr). Paradoksalnie może się okazać, że z Trabzonu obaj będą mieli bliżej do reprezentacji Polski niż z Krakowa.

Ważna rola czeka teraz dyrektora sportowego Wisły - Stana Valckxa. Klub potrzebuje wzmocnień, a nie uzupełnień. Tymczasem Stan nie będzie dysponował takimi środkami, jakie miał w PSV Eindhoven, dla którego wyszukał w 2004 roku: Jeffersona Farfana (obecnie w Schalke), Alexa (obecnie w Chelsea) i bramkarza Heurelho Gomesa (obecnie w Tottenhamie Londyn).

Kto wie, czy największym osiągnięciem "Białej Gwiazdy" w mijającym roku nie były triumfy na krajowym podwórku, tylko decyzja właściciela Bogusława Cupiała o oddaniu realnej władzy przy Reymonta fachowcom z Bogdanem Basałajem na czele. Nie da się ukryć, że wszystkie zarządy Wisły - za wyjątkiem pierwszego ze Stanisławem Ziętkiem (ówczesny współudziałowiec Tele-Foniki, a przez to i klubu), były wybitnie marionetkowe. Przy całym szacunku, pozostali prezesi byli figurantami, by nie rzec "cynglami". Ślepo wykonywali polecenia bez względu na to, jakie mają skutki dla klubu. Wyjątek stanowił Tadeusz Czerwiński, który sprzeciwił się zwolnieniu Henryka Kasperczaka w grudniu 2004 roku i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ten sam prezes trzy miesiące wcześniej podpisał kontrakt z następcą "Henriego" - Wernerem Liczką.

- I co Tadziu teraz, będziemy mieli dwóch trenerów jednocześnie? Którego pensje bierzesz na siebie - pytał zirytowany Bogusław Cupiał, gdy jego podopieczny ociągał się z odprawieniem Kasperczaka.

- Reszta prezesów mogła zdecydować, czy kupić gładki, czy tańszy chropowaty papier toaletowy i na tym się kończyły ich kompetencje - obrazowo porównuje nasz informator znający dobrze panujące zwyczaje w Wiśle SA, a wcześniej w Wiśle SSA.

Nie ma gwarancji, że kierowana przez profesjonalistów Wisła już w maju będzie się cieszyć z mistrzostwa Polski, a później z podboju Europy. Sport jest ciągle nieprzewidywalny, ale zarząd krakowskiego klubu już tak. Dysponująca sporym kibicowskim potencjałem i pewnie nie najnowocześniejszym, ale dużym stadionem Wisła musi być skazana na sukces.

Reprezentacja Polski: (R)ewolucja Franza i Orłów

Sądząc tylko po wynikach rok 2010 nie należał do reprezentacji Polski. Występując w podstawowym składzie Orły Franza Smudy poniosły trzy porażki (0-6 z Hiszpanią, 0-3 z Kamerunem i 1-2 z Australią), czterokrotnie zremisowały (0-0 z Finlandią i Serbią, 1-1 z Ukrainą i 2-2 z USA), a dwa razy zwyciężały (2-0 z Bułgarią i 3-1 z WKS-em). Styl gry był na pewno o niebo lepszy od osiągniętych wyników, lecz najcenniejszym dokonaniem Smudy jest oczyszczenie drużyny z balangowiczów. Na jednym ogniu Franz upiekł zresztą dwie pieczenie, gdyż dodatkowo odmłodził zespół, a pokerowym zagraniem było powierzenie opaski kapitańskiej Jakubowi Błaszczykowskiemu. Co ciekawe, Kuba był jednym z większych sceptyków jeśli chodzi o ocenę dokonań kadry. Ale może to i dobrze, że kapitan stawia wysoko poprzeczkę przed swym zespołem?

Smuda zaczął rok wyjściową "jedenastką" (z meczu z Bułgarami): Kuszczak - Kowalczyk, Żewłakow, Glik, Dudka - Peszko, Murawski, Majewski - Błaszczykowski, Lewandowski, Obraniak.

W porównaniu do niej, w ostatnim spotkaniu, jakie rozegraliśmy w najsilniejszym zestawieniu (z WKS-em) było aż siedmiu nowych zawodników, w tym cała defensywa i bramkarz! Starcie z Wybrzeżem Kości Słoniowej zaczęliśmy w składzie: Fabiański - Piszczek, Wojtkowiak, Jodłowiec, Sadlok - Mierzejewski, Murawski, Matuszczyk - Błaszczykowski, Lewandowski, Obraniak.

Zmienili się ludzie, zmieniła się też jakość gry "Biało-czerwonych". Łatwiej stwarzamy okazje bramkowe, gramy z rozmachem, lecz ciągle musimy pracować nad defensywą.

W 2010 roku Franz wykazał się też namawiając do gry w barwach Polski Sebastiana Boenischa (zadebiutował we wrześniowym meczu z Ukrainą) i Adama Matuszczyka (z Białym Orłem na piersi wystąpił po raz pierwszy w majowym spotkaniu z Finlandią).

"Kolejorz" podbija Europę grą, ale już nie transferami


Najwięcej radości i splendoru polskiej piłce AD 2010 dostarczył Lech Poznań i jego kibice. "Kolejorz" długo się rozpędzał i w rywalizacji o Ligę Mistrzów ze Spartą Praga jeszcze zabuksował, lecz w walce o Ligę Europejską odprawił Dnipro Dniepropietrowsk. Gdy ekipa z Bułgarskiej wylosowała "grupę śmierci" z Manchesterem City, Juventusem i znacznie bogatszym od wszystkich polskich zespołów Red Bull Salzburg, większość ekspertów postawiła krzyżyk na mistrzu Polski. "Zdobędą jeden punkt za remis z Salzburgiem u siebie" - pojawiły się prognozy. Tymczasem podopieczni Jacka Zielińskiego, a później Jose Mari Bakero walczyli jak natchnieni grając nowocześnie, do przodu. Każdy z tych meczów był spektaklem, a 3-1 z "The Citizens", 3-3 i 1-1 z Juve przejdą do historii polskiej piłki.

Mam nadzieję, że wyjście z piekielnie mocnej grupy A nie jest końcem pucharowej przygody i dwumecz z SC Braga nie spowoduje, że czar pryśnie. Na razie wieści z obozu "Kolejorza" są smutne: jeden z liderów ofensywy - Sławomir Peszko przy pierwszej okazji odszedł do prawdopodobnie słabszego klubu (FC Koeln). To smutny obraz Ekstraklasy. Ledwie pogodziliśmy się z wyjazdem największej gwiazdy ligi - Roberta Lewandowskiego, a już musimy przełknąć kolejne gorzkie pigułki: Peszko, Brożkowie, a w kolejce czeka Grosicki. Jakby ktoś rzucił hasło: "Uciekać z Polski, kto tylko może!".

Lech kończy rok smutnym akcentem, bo jego kibice nie mają powodów, by cieszyć się z powrotu Bartosza Ślusarskiego, który stanowił o sile "Kolejorza" w czasach, gdy przy Bułgarskiej bieda piszczała, a drużyna mogła tylko sobie pomarzyć o mistrzostwie Polski.

Przed rokiem 2011 życzę wszystkim klubom i ich fanom, by polska Ekstraklasa przestała być ligą dla ubogich i tych, którzy chcą się wypromować. Niech przybywa piłkarzy pokroju Manuela Arboledy, którzy nie prezentują wysokie umiejętności (rodem z najsilniejszych lig), a Polskę traktują jak kraj docelowy, a nie przerzutowy.

http://michalbialonski.blog.interia.pl/?id=2003519

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz